Main Menu

Wiosenne stadia szaleństwa

Facebooktwitterlinkedin

Wiosenne stadia szaleństwa

„Lepsze jutro było wczoraj”

Są takie chwile, kiedy życie spada na nasze barki tak nagle i z taką siłą, że nie mamy siły być zmęczeni. Horyzont zdarzeń zawęża się do codziennych obowiązków tak mocno, że łatwo jest zapomnieć, po co w ogóle stajemy na głowie i skąd w ogóle te obowiązki się wzięły. To znaczy – po co je na siebie wzięliśmy.

Kolejny raz zupełnie nie wiadomo, kiedy skończyła się zima. Temperatura i pogoda za oknem są czystą abstrakcją lub snobistycznym urozmaiceniem czasu pracy. W takie dni nawet „sfochowane” z bliżej nieokreślonego powodu panie w sklepie nie wywołują na tyle silnych emocji, aby się im odwdzięczyć bynajmniej nie ciepłym słowem za beznadziejną obsługę. Zasadniczo też nawet nie chce się człowiekowi irytować, że trzy lub cztery razy dziennie można by było zmieniać odzież, z racji skoków temperatury.

Życie ma jednak to do siebie, że zupełnie nie orientuje się czy zwyczajnie udaje, że nie chce się orientować w naszych nastrojach i powszechnie znanych faktach, że ludzka psychika ma swoje granice wytrzymałości. Poczta. Jeden z największych reliktów czasów młodym pokoleniom zupełnie nieznanym. Cztery okienka, jedna pani. Kolejka wychodzi na zewnątrz małego budynku. Każdy przecież wie, jak to wygląda, jednak zawsze się znajdzie ktoś, kto jak już się „dopcha”, będzie wybierał pocztówki czy podpisywał druk do listu poleconego, który przecież jest ogólno dostępny (!!!). W ramach psychologicznych testów własnej wytrzymałości, dla odmiany skorzystałem z poczty większej, niż standardowo. Osiem okienek, trzy panie. Przy linii demarkacyjnej mojej psychicznej wytrzymałości, czekając na swoją kolejkę, ustawiłem kilka wieżyczek, kilka stanowisk karabinów maszynowych, dwa działka przeciwlotnicze i batalion artylerii…

Oczywiście nie ma co podchodzić do życia zbyt emocjonalnie, to zrozumiałe. Zawsze można wrócić do domu, gdzie domorosły perkusista nie zdaje sobie sprawy, że żyje między ludźmi spoza swojej afrykańskiej wioski z XVIII wieku, gdzie wiadomości przesyła się akustycznie i którym jego zapał średnio się może udzielać. Ale to pewnie od nieudolnego i bezładnego walenia w bębny. Osoby przebywające w ciągu tygodnia w więcej niż w jednym mieszkaniu mogą znać także sąsiadów, którzy uwielbiają w niedzielę korzystać z wiertarki i robić remonty. Nawet w palmową. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam „złotą rączkę” z mojego bloku w Ząbkach. Za rok planuję zechcieć wyburzyć ścianę i poszaleć z „udarem” i porobię mu konkurencję. Oczywiście w niedzielę. Najlepiej palmową.

Co można robić w takie dni ze swoim wolnym czasem, kiedy staramy nie skupiać się na intensywnym bólu głowy wywoływanym dziwnymi, basowymi i monotonnymi dźwiękami? Rozważać problemy egzystencjalne lub zwyczajnie – życiowe i praktyczne. Na przykład. Często rodzice mają problem, jak nauczyć dzieci wartości pieniądza. Ostatnio chyba znalazłem receptę – kupić im samochód. Poważnie. I nie jest ważne, w jakim są wieku. Kiedy samochód straci na wartości 15 tysięcy w ciągu dwóch lat, a trzeba jednego miesiąca włożyć w niego kolejne pięć, wiedząc, że owa wartość nie wzrośnie… już na zawsze będą wiedziały co i ile jest warte.

No i jak tu się nie cieszyć? Zaczyna robić się zielono, ludzie tłumnie wychodzą na spacery. Nawet psy są szczęśliwsze niż zwykle, bo można „narobić” na środku chodnika, na którym bawią się dzieci i mieć stu procentową pewność, że ktoś w to wdepnie. Bo do części ludzi, nawet gdyby Bruce Willis prowadził w Polsce akcje sprzątania po swoich pupilach albo udało się sklonować Pudziana i wysłać po jednym, żeby chodził za każdym właścicielem psa, jako „mobilizator” do utrzymywania czystości, to i tak znalazłaby się spora grupa „intelektualistów”, którzy i to by obeszli i obśmiali każdy autorytet, mówiący, że bez sprzątania po psach to się na wsi żyje, nie w mieście. Bo przecież każdy, kto krzyczy, żeby sprzątać to co najwyżej rybki miał w swoim życiu i mało wie. Specjalnej wiedzy przecież trzeba.

Żeby nie sięgnąć kresu własnych sił witalnych i zachować resztki zdrowia psychicznego lepiej nie włączać telewizji. A zwłaszcza naszej wspaniałej – ogólnopolskiej czy lokalnej. Osiwieć przecież można, co ja już zresztą osiągnąłem. Teraz grozi mi co najwyżej ostatnie stadium osiwienia wizualnego i intelektualnego – tzw. „niesiołowskie”. Później może być już tylko plucie i nie pozwolenie nikomu dojść do słowa, tudzież ewentualnie charczenie i bluzganie o polityce miłości.

Swoją drogą, skoro o telewizji już mowa, to o czym rozmawiało się i co pokazywano kiedyś, kiedyś, w zamierzchłych czasach, zanim wymyślono kanał „Sosnowiec24”..? Bo zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądał wtedy świat.

Jedyne, co podczas tych „mniej słonecznych” dni zdaje się pomagać w trzymaniu intelektualnego pionu, to poczucie humoru. Moja kolekcja owego poczucia uzupełniana jest w miarę regularnie na mojej facebook’owej tablicy. I tego też nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądał świat, kiedy było tylko gadu-gadu… Mój rodzynek, to zdjęcie obdartego i zniszczonego muru, z napisem spray’em: „Lepsze jutro było wczoraj”. Zasadniczo zdjęcie Premiera i Wodospadu Niagara, z podpisem: „Zawody w laniu wody. Niagara 1. Tusk 6” też jest całkiem niezłe.

Dobry jest też cytat z Miltona Friedmana: „jeśli płacicie ludziom za to, że nie pracują, a każecie im płacić podatki gdy pracują, nie dziwcie się, że macie bezrobocie”. Do czołówki zaliczyć można też „demotywator” o treści: „Dziesięć przykazań ma 279 słów. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych – 300 słów. Dyrektywa Unii Europejskiej w sprawie przewozu cukierków karmelkowych – 25 911 słów”. Poniżej dopisek o biurokracji, która jest „cudownym narzędziem do sprawiania, by rozwiązanie kwestii prostych i oczywistych graniczyło z cudem”.

Być może łatwo jest sprawić, żeby nasze życie wydawało się nawet nam samym na tyle biurokratyczne, żeby zwykłe jego przeżywanie graniczyło z cudem. Ale tak nie jest.  Co by nie mówić o Sylwestrze Stallone i serii Rocky, to dla mnie zawsze będzie pozostawać to film z głębszym przesłaniem. Podoba mi się zwłaszcza jego monolog do syna w ostatniej, szóstej części, który tak bardzo się martwił o samego siebie, a zwłaszcza o to, „co ludzie powiedzą” (dla niesprzątających po swoich psach – „powiedzo”). Może będzie to moja parafraza i może już kiedyś o niej wspominałem, ale strasznie pasuje do tego felietonu – kiedy życie robi się ciężkie i nie do zniesienia, zawsze można znaleźć kogoś, kogo można za to obwinić, stać się cieniem samego siebie. „Świat to nie słońce i tęcze. To straszne i niedobre miejsce, którego nie obchodzi jak jesteś twardy. Sprowadzi cię na kolana i będzie cię tak trzymać, dopóki mu będziesz na to pozwalać. Nikt nie uderzy cię tak mocno, jak życie. Ale nie chodzi o to, jak mocno obrywasz, ale jak bardzo jesteś w stanie dostawać i posuwać się naprzód, jak dużo możesz znieść i posuwać się do przodu. Tak się zwycięża”.

Zapewne nie jestem sam jeden w swoim odkrywaniu paradoksów, idiotyzmów, nieracjonalnych trudności systemowych i tych codziennych. Gorzej jeszcze mają pewnie osoby samotne… a najbardziej te bez poczucia humoru he he (napisałbym też o otyłych, ale się waham, czy mam się do nich zaliczać już teraz czy jeszcze za jakiś czas). Ale gdybym miał coś przekazać każdemu, komu wydaje się, że wraz z kolejną wiosną wszystko, czego chciało się uniknąć przez zeszły rok, zaczyna się od nowa, każdemu, komu wydaje się, że się pogubił albo nie ma już siły, czy każdemu, kto wciąż podąża pod tzw. „prąd”, ale traci wiarę, że cokolwiek może się zmienić – to byłoby to to, że miliony ludzi na całym świecie ma sto albo i więcej razy gorzej od was. Wszyscy ludzie, którzy osiągnęli sukces, nie osiągnęli go bez wielkich porażek, niepowodzeń i upadków, a ci, którzy idą pod prąd, może nie mają nigdy łatwo, ale trudno znaleźć jednostki, które są szczęśliwsze od nich. Bo są w życiu rzeczy, których nie da się kupić za żadne pieniądze.

A więc z nowym cyklem przyrody, nakręcajmy dalej spiralę wszystkiego, co głupie i pozbawione jest jakiegokolwiek sensu. Nakręcajmy tak mocno, że którejś wiosny, rozpieprzymy tą małą podstawkę, na której się ona kręci. Wtedy będziemy wiedzieć, czy faktycznie było warto i będziemy mogli zacząć tworzyć nową, zaczynając od naszego narodowego marudzenia, dotyczącego chociażby tego, czemu tak mało przykładaliśmy się do rozpieprzania tej poprzedniej, czego i sobie życzę!

Adam Lelonek

Facebooktwitterlinkedin