Main Menu

Manifest „pracownika miesiąca”

Facebooktwitterlinkedin

 

Kochaj pracę swoją, jak siebie samego – czyli manifest „pracownika miesiąca”

 „Mądra i pożyteczna jest władza, która nie dopuszcza, by ludzie czynili sobie nawzajem krzywdy, a jednocześnie nie miesza się do ich pracy i nie zabiera im zarobionego przez nich chleba”.

Thomas Jefferson

Praca. Jednym kojarzy się z przykrą czynnością, wykonywaną z przymusu, której to towarzyszy uczucie chronicznego niewyspania, zmęczenia i zrezygnowania. Innym zaś z wiecznym upokorzeniem, mobbingiem  i zespołem stresu pourazowego albo lepiej – „post-pracowego”. I podobno istnieją też tacy, którym daje ona pełną satysfakcję. Dla szeregowego pracownika dużego przedsiębiorstwa delikwent, który obdarowuje wszystkich współpracowników uśmiechem zwie się Ten Obcy, z którym mało kto chce rozmawiać, a już z całą pewnością nikt nie chce się przyjaźnić.

Z czego wynika taki obraz polskiej rzeczywistości zawodowej? Po pierwsze – stosunek pracy do płacy. Sławne polskie przysłowie obrazujące tę zależność – „Jaka praca, taka płaca” – straciło na aktualności już w zeszłym tysiącleciu. Przewrót w sektorze zawodowym oraz zapotrzebowanie na specjalistów w pracach fizycznych spowodował przewartościowanie znaczenia powyższego hasła. Kładąc nacisk na stworzenie ludzi, którzy znają się na wszystkim po trochu i którzy z nie lada trudnością kończyli wyrastające jak grzyby po deszczy licea ogólnokształcące, pominięto fakt, iż za pewien czas może dojść do poważnego braku „fachowców” w przemyśle, budownictwie oraz zawodach, które spadły przez ostatnie lata do rangi passé.

W tym momencie gorsza pod względem popularności praca, może dać wymiernie więcej korzyści materialnych niż na przykład popularny ostatnio zawód – przedstawiciel handlowy (czyli człowiek, który zna się na każdej dziedzinie życia i wie lepiej, co jest dla Ciebie najodpowiedniejsze). I nie jest prawdą mit, jakoby człowiek, który nie przykłada się do swoich obowiązków, otrzymywał niższe wynagrodzenie, od pracownika wykonującego stosunkowo identyczne czynności,  lecz z zaangażowaniem i oddaniem dla dobra firmy. Analogicznie oczywiście, dobry pracownik nie otrzymuje dodatkowych profitów z tytułu ponadprzeciętnego wysiłku.

Rola obu sprowadza się więc do mechanicznej pracy dla dobra przedsiębiorstwa, a jedyną różnicą są tylko uwarunkowania fizyczne i psychiczne. Dlaczego? Nie każdy potrafi wytrzymać morderczy pęd, który zaczyna się o 8.00 (w zdecydowanie gorszym wariancie o 6.00), z jedną piętnastominutową przerwą, podczas której bezwzględnie powinieneś: załatwić potrzeby fizjologiczne („i nawet nie myśl o wyjściu do łazienki przed przerwą, lub po niej… nie, pampersów zakład nie sponsoruje”), zjeść śniadanie (najlepiej powoli, żebyś w trakcie pracy nie uskarżał się na ból brzucha, ewentualnie innych organów, które nadwyrężyłeś przy szybkim połykaniu), zapalić papierosa (tak szybko jak tylko potrafisz, nie zakrztuszając się przy okazji od braku tlenu w płucach), no i oczywiście odpocząć (niestety właśnie minęła piętnasta minuta – odpoczniesz po pracy, przecież żadnych innych zajęć mieć nie powinieneś).

Po drugie – sukces każdej firmy uwarunkowany jest w dużym stopniu od pracowników, których zatrudnia. Jeśli nie w najważniejszym. Jakie cechy powinien posiadać perfekcyjny Pan Pracownik? Krótko – musi być głuchoniemy, mało inteligentny, dyspozycyjny (o czym dalej) i posłuszny. Przecież każde szanujące się międzynarodowe przedsiębiorstwo (tudzież – „Korpo”), ma własne projekty szkoleniowe, które w perfekcyjny sposób powiedzą Ci jak masz myśleć i wytkną wszystkie Twoje opinie jako zupełnie nieprzydatne. Swoją drogą to Korpo uczą się tego od rządu czy na odwrót? Więc Pani/Pan szkoleniowiec, którzy jakiś czas temu również zostali poddani obróbce poglądowej, opowiadają bajdy niestworzone o jedynej słusznej strategii firmy. No i oczywiście jak bardzo owy pracownik jest tam potrzebny, ale tylko pod warunkiem, że na warunki mu stawiane się zgodzi i to nie warunkowo, tylko w pełni odda się w ręce przełożonych.  Nie wystarczy zaklinać się na Boga i Wszystkich Świętych, że na powyższe warunki się zgadza, trzeba koniecznie podpisać dwa segregatory dokumentów, które muszą być przez Nowego przeczytane, w pełni zaakceptowane. W dziesięć minut. Nie ma czasu na myślenie.

Nie ma czasu, ponieważ właśnie podpisałeś klauzulę o pełnej dostępności, na każde zawołanie chlebodawcy. O której nawet nie masz pojęcia, ponieważ zaplątała się pomiędzy zgodą na odprowadzanie z Twojej pensji dwudziesto siedmio procentowego pakietu podatków, a oświadczeniem o „wypełnianiu wszystkich poleceń przełożonego”. Dyspozycyjność ma to do siebie, że ma charakter absolutny. Jest niezbywalna i autonomiczna od wszystkich Twoich planów. Jakby występowała niezależnie od Twojego życia, na którą nie masz wpływu.

Szef prosi (jeśli ma dobry dzień, bo przecież prosić nie musi, zgodnie z wytycznymi, które podpisałeś) o parę dodatkowych godzinek w służbie firmy. Zgodnie z prawem pracy, może to uczynić, choć nie więcej niż cztery dodatkowe przy ośmiogodzinnym trybie. W tym momencie pojawiają się dwa wyjścia: zgadzasz się bez zbędnych słów, przede wszystkich ze względu na ciężką sytuację na rynku pracy (obecnego zajęcia od dawna nienawidzisz, więc żaden inny argument nie pasuje) lub alternatywnie (to wyjście kosztuje wiele odwagi) nie zgadzasz się i czekasz na dalszy bieg wydarzeń.

Wariant pierwszy, wbrew obiegowej opinii, nie powoduje wzrostu znaczenia i szacunku wśród przełożonych. Stajesz się jedynie darmową maszynką, do robienia pieniędzy (czego konsekwencją jest powrót do czasów niewolniczej pracy Afroamerykanów w USA) lub jak kto woli „Panem/Panią na usługach”. Cała reszta pracowników uważa Cię za protegowanego szefostwa i szczerze nienawidzi z zazdrości. Wariant drugi (ten dla odważnych) charakteryzuje się podobnie jak pierwszy tym, że zostajesz wrogiem zakładowym numer jeden. Różnica wygląda tak, że zazdrość kolegów wynika z faktu, iż oni sami nigdy nie mieli siły odmówić. Więc znienawidzony przez wszystkich sfrustrowanych ludzi, począwszy od zawiedzonego szefa, kończąc na zastraszonych współchlebobiorcach, zaczynasz zastanawiać się nad sensem jakiejkolwiek pracy zarobkowej, która nie ma nic wspólnego z Twoimi ambicjami.

Tak dochodzimy do punktu, w którym musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy pozostało w nas choć trochę woli walki. Odpowiedź twierdząca daje nam pełen wachlarz możliwości rozwoju osobistego, który nie będzie musiał być ograniczany przez rządzę władzy i pieniędzy przełożonych. Wyjdźmy z okopów szarej rzeczywistości,  bo za pewien czas może okazać się, że wkroczyliśmy w jeden z szeregów pierwszomajowego pochodu dla pochwały posiadania pracy, a nie jej istoty.

Kamil Smogorzewski

 

 

Facebooktwitterlinkedin