Main Menu

W zdrowym ciele wątły mózg

Facebooktwitterlinkedin

 

W zdrowym ciele wątły mózg

Widelcem o talerz

Wiedza jak myśleć umożliwia Ci znacznie więcej od tych, którzy wiedzą tylko co myśleć”.

Neil deGrasse Tyson

Na samym początku chciałbym podziękować Redakcji z „Leczenie lemingozy zakaźnej”, która zamieściła u siebie link do mojego ostatniego felietonu. Ze swojej strony, zapraszam moich Czytelników do odnalezienia ich na Facebooku i oczywiście „polubienia”! Na leczenie nigdy nie jest za późno, więc chyba i lemingi są mile widziane…

A przechodząc do mojego drugiego już felietonu bez papierosa – scena pierwsza, ujęcie pierwsze. Podkreślam po raz kolejny walkę z nałogiem nie tyle dla popularyzacji zdrowego trybu życia, ponieważ jest to całkiem nudne. Walka z samym sobą, zwłaszcza w sferze psychicznej, to już zupełnie co innego. Palić się chce, wbrew idiotycznym teoriom, jak będzie łatwo po pierwszym tygodniu, jak po drugim, a po miesiącu to już w ogóle. Generalnie, po prawie dwóch miesiącach, faktycznie – „to już w ogóle”. Niemniej jednak walka trwa. Niezależnie od ostatecznego wyniku, zmaganie się z najtrudniejszym przeciwnikiem, czyli samym sobą, jest jednoznacznie pozytywne. W tym wypadku poszkodowane jest jedynie stworzonko hodowane w płucach.

Ponieważ w tym przeroście współczesnych idiotycznych konstrukcji myślowych, pseudointelektualnych wypocin wątpliwej jakości PR-owców oraz unijnej nowomowy można już zacząć się gubić i plątać, trzeba pewne rzeczy podkreślać, uwypuklać i tłuc na alarm czym popadnie. Z racji tego, że bardzo spodobał mi się termin zastępczy dla homoseksualisty – „waginosceptyk”, pomyślałem, że może kilka słów by się przydało.

Geje i lesbijki walczą o prawo do ślubu. Tylko niemal nikt nie zastanawia się czysto obiektywnie (bo i po co, przecież „mondrzy” ludzie z setek agencji, kancelarii prawniczych i tysięcy gazet i mediów na całym świecie „wiedzo, co robio”) – czy jest o co w ogóle walczyć. Na ironię losu, ci sami bojownicy o prawa tzw. „mniejszości seksualnych” popularyzują rozwiązłość, chcą ukazywać staroświeckość małżeństwa/konwencjonalnego i jakże „opresyjnego” związku, jako takiego, więc po co chcą jeszcze unieszczęśliwiać gejów? Rozwodnik walczy o prawo homoseksualistów do małżeństwa i adoptowania dzieci. Oczywiście robi to w wolnych chwilach od procesu rozwodowego z piątą żoną.

Czy związki partnerskie będą się różnić w dziedzinie wierności i przywiązania od innych? No ewidentnie nie. Ponieważ odnotowany został pierwszy rozwód penisoceptycznej (??!!) pary w USA, zapowiada się dużo śmiesznych analiz i komentarzy. Swoją drogą, za 20 lat być może będzie tak, że walczący dziś o związki partnerskie dla par homoseksualnych, łącznie z tymi ostatnimi, będą maszerować w „paradach (nie)równości” o zdelegalizowanie jakichkolwiek związków. Przecież samo istnienie związku implikuje sieć powiązań i uzależnień, co kojarzy się z autorytaryzmem, a stąd już niedaleko do dyktatury… Ewentualnie o zdelegalizowanie radykalnej mniejszości heteroseksualnej, jawnie działającej przeciwko tęczowej większości. Szczerze mówiąc, nie wiem czy poza błyskotliwymi polemikami Stefana Niesiołowskiego cokolwiek jest mnie jeszcze w stanie zdziwić. Żebym nie został źle zrozumiany – wciąż dziwi mnie, jakim cudem szanujący się dziennikarz/redaktor/stacja telewizyjna/radio poprzez zaproszenie go do studia wyraża chęć zakłócania pracy neuronów w mózgach milionów ludzi znających język polski. Neuronów czy tam zamrażarek (kto nie oglądał jego ostatniej rozmowy z Wiplerem, niech żałuje albo znajdzie w Internecie).

Ale nie samym Stefanem człowiek żyje. Wakacje, afery, sensacje. Za oceanem  Tom i Katie, u nas Doda i Majdan – jaka Ameryka, tacy celebryci. Ciekawe kiedy możemy spodziewać się premiery nowego filmu Andrzeja Wajdy „Matka Madzi. Ostateczna rozgrywka”. A skoro już o kinematografii mowa. Ponieważ parę dni temu, na premierze najnowszego Batmana w Denver miało miejsce dosyć przykre zdarzenie, a lobby o barwnych (zwłaszcza czerwonych) konotacjach myślowych coraz głośniej krzyczy o ograniczeniu dostępu do broni, to we mnie rodzi się pewien dysonans. Świetnie opisuje go krążące w sieci zdjęcie, jak można domniemywać z USA, pewnego starszego już pana z transparentem: „sprzedawcy broni są współsprawcami przestępstw” oraz stojącego obok niego grubszego aktywisty z hasłem: „utyłem przez łyżki”. To przecież nie jest odkrycie, że debili jest na świecie pełno. Aczkolwiek inni debile, są zawsze tym faktem zaskoczeni. Zupełnie jakby przekroczenie normy hipokryzji i owego niedoboru jodu powodowało wypisanie z grupy i skazywało na ogólne potępienie przez wcześniejszych współbraci ze stada, ale można się zapytać – co to znaczy „debil w normie”? Tak, to jest moja metafora na konsumpcyjne społeczeństwo.

Jak to jest, że z jednej strony, kiedy walczą o legalizację marihuany, to jednym z argumentów jest to, że zabranianie jej nie sprawia przecież, że jej nie ma i się z niej korzysta, a kiedy chodzi o broń, to ten mechanizm już nie działa? I jak to jest możliwe, że zaostrzanie prawa odnośnie posiadania broni na pewno coś zmieni i to dla wszystkich obywateli? A zaostrzanie prawa odnośnie narkotyków, zgodnie z tą logiką – sprawdziło się? I czy do ciężkiej cholery bycie przestępcą polega na tym, że prawa się nie przestrzega?

Ten dziwaczny pęd do wprowadzania coraz to nowych regulacji, do wtrącania się średnio kompetentnych polityków (nie oszukujmy się, szału nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie) w każdą sferę życia obywatela, jest już nie tylko zabawny czy żałosny, ale przede wszystkim niebezpieczny. Schemat widać powyżej prosty – w zależności od „koniunktury” czy tzw. „tryndu” wybiera się wygodniejszą wykładnię – do narkotyków jedną, do broni drugą. Czy nie jest inaczej z żywnością genetycznie zmodyfikowaną? Z hipermarketami zwolnionymi od podatku na wiele lat? Z etyką? Moralnością? Czy jakikolwiek polityk, nawet z IQ ponad 200 (hehe polityk-geniusz – czy w ogóle ochrona wpuściłaby go do Sejmu?) będzie wiedział, nie znając mnie, co jest dla mnie lepsze albo co ja mam myśleć w takiej czy innej kwestii? Czy najwygodniejsze nie będzie dla niego przypadkiem to, żebym generalnie za dużo nie myślał?

W tym miejscu przychodzi na myśl stary już dowcip, kiedy dwóch policjantów widzących człowieka piszącego na murze „rządzą idioci” zastanawia się czy aresztować go za obrazę władzy czy za zdradę tajemnicy państwowej.

Kiedy niekompetentni ludzie zajmują się nawet prostymi rzeczami, niemal zawsze dochodzi do tragedii. Dlatego skupiska ludzkie w wyniku ewolucji dokonały specjalizacji zawodowej. Dlatego humaniści nie pracują w elektrowniach atomowych i nie zajmują się fizyką kwantową, dzieci nie pracują w kopalniach czy nie służą w wojsku, a kobiety… mogą pracować do 67 roku życia. Czemu więc akceptujemy ten absurd i pozwalamy Wojewódzkim, Palikotom, Kuźniarom czy innym Hołdysom bawić się w inżynierię społeczną? Czemu rzekomo to poważni dziennikarze sięgają po Dodę i analizują z jakimś nabożnym niemal skupieniem jej ślinotok, doszukując się w nim prawdy o życiu i wszechświecie?

Na te i na inne pytania odpowiedzi przechowywane są w tajnych archiwach w Moskwie oraz w siedzibie CIA, zaraz obok przepisu na kawę ze Starbucksa i cheeseburgera z Maka, dlatego nigdy ich nie poznamy. Może dobrze byłoby więc zająć się chociaż od czasu do czasu patrzeniem poza własny czubek nosa? Czymś innym poza wmawianiem sobie, że niewiedza czy brak zainteresowania tym czy tamtym zwalnia mnie z obowiązków czy odpowiedzialności za to, co się dzieje, w tym także z każdym z nas, jako wełnianymi jednostkami zamieszkującymi wspólne terytorium. Czy naprawdę tak trudno dopuścić do swojej świadomości myśl, że czasem i natura popełnia błędy, dopuszczając niewłaściwego barana na przywódcę stada?

Postuluję więc o jak najczęstsze używanie pewnego organu, który wspólny jest nam wszystkim, niezależnie od bycia waginosceptykiem czy waginoentuzjastą. I nie chodzi mi tutaj bynajmniej o konserwatywno-aseksualne płuca czy liberalno-międzyrasową wątrobę. Ole!

Adam Lelonek

 

 

Facebooktwitterlinkedin