Main Menu

Ta inna matczyna miłość

Facebooktwitterlinkedin

Ta inna matczyna miłość

Uczucie zdecydowanie najsilniejsze, najpiękniejsze i najtrwalsze. W zasadzie można by było już w tym momencie zamknąć wywód na ten temat. Nic bardziej mylnego. Bo nie o pięknie „zdrowej” relacji matka-dziecko będzie ten felieton. Naprawdę istnieją zupełnie inne relacje, gorsze, upokarzające, bolesne.

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Z jednej strony dziecko, które uważa, że należy mu się dosłownie wszystko. Szczególne, absolutne zainteresowanie i uwaga. Istny pępek świata, a na pewno rodziny. Z drugiej matka, niejednokrotnie nie dająca sobie rady z codziennymi obowiązkami, rozżalona, z oczywistymi już objawami nerwicy i depresji. Skrycie i w ciszy, z głębi serca i duszy, serdecznie nienawidząca owego potomka.

„Przyzwyczaić się, to nie to samo co polubić. Ty się do mnie przyzwyczaiłaś”. – aż strach pomyśleć, że kiedyś nasze kilkuletnie dziecko wypowie taką frazę. Wielu również pomyśli, że to nieludzkie, że to nie ma miejsca albo, że „nas” to nie dotyczy. Otóż moi drodzy, dotyczy. W znacznie większym stopniu niż nam się wydaje. Przypominając sobie znakomity film (ciężki, trudny do interpretacji, emocjonalny, po wyjściu z kina nie odzywasz się do końca dnia, bo nie możesz złapać tchu – polecam) – „Musimy porozmawiać o Kevinie”, nic wcześniej nie było w stanie odwieść mnie od myśli o oddanych i kochających matkach. Byłem jednym z tych, którzy wiedzą, że jakaś matka zabiła swoje dziecko lub kilkoro dzieci i schowała je do beczek, a następnie do szafy oraz tych, którzy wiedzą też, że gdyby na każdym wyjętym dziecku z „okna życia” zacząć zarabiać, to z całą pewnością ktoś dorobiłby się fortuny. W końcu, że są takie matki, które zabierają swoje dzieci do kumpli w spelunie i karmią je „czystą” z colą. Byłem jednym z tych, których to nie obchodzi. Wypisałem się z tej grupy. Na własne życzenie, jak najszybciej. Problem istnieje.

Straszne? Niektórzy powiedzą, że powinno się te matki zamykać, dzieci oddawać do adopcji, zburzyć ich domy, rozstrzelać psa i zniszczyć akty urodzenia, a niech mają! Wymazać z naszego społeczeństwa, bo nic dobrego nie wnoszą. A nie daj Bóg (jakikolwiek, bo w naszym kraju żyją nie tylko katolicy, poważnie!), no nie daj Bóg, żeby to patologiczne dziecko Iksińskiej bawiło się z moim,  nie do pomyślenia. Gdzie w takim razie nasza osławiona chęć pomocy bliźnim? Gdzie podziały się nauki Jezusa Chrystusa, które wpajali nam dookoła wszyscy życzliwi nam ludzie? Na pewno nie znajdują zastosowania w realiach codziennego zderzania się z rzeczywistością. „zderzacz problemów”, taki socjologiczny „zderzacz hadronów”. Atomy przynajmniej nie są świadome, bólu po zderzeniu. Farciarze!

O wiele bardziej nie do pomyślenia  jest myślenie, że jeśli matka pracuje, utrzymuje siebie i dziecko, a czasem nawet uśmiechnie się do sąsiadów, to na pewno dziecko jest szczęśliwe. Wcale nie musi tak być. Bo sąsiedzi nie muszą wiedzieć, że dla tej matki ważniejsza jest praca, bądź co gorsze, oddawanie się wątpliwym przyjemnościom. Dziecko doznaje wtedy podobnych odczuć, jak to, które pije razem z matką. Oboje są uzależnieni, jedno od drugiego.

W dobie społeczeństwa, które perfekcyjnie wykształciło w sobie zupełną niezdolność zainteresowania problemami jednostki, sprawdza się pewna fraza: „(…) Wychodzi na to, że musisz domyślić się jakiej reakcji od Ciebie oczekują. Jak już to zrobisz, to im ją pokaż”. To zdanie, wyjęte z podręcznika psychologii behawioralnej, oddaje sposób wyrażania opinii na tematy tabu naszego społeczeństwa. Jeśli aktualnie panuje moda na ochronę zwierząt, chrońmy je za wszelką cenę, jeśli na ochronę środowiska, łatajmy dziurę ozonową firankami z naszych okien. Pamiętacie może kiedy ogarnęło nas szaleństwo na punkcie ochrony dzieci skrzywdzonych przez matki lub matki skrzywdzone przez dzieci? Ja też nie.

Kamil Smogorzewski

 

Facebooktwitterlinkedin