Jak patrzeć na powstanie warszawskie?



Dziś obchodzimy 69. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Trwający 63 dni zryw niepodległościowy wciąż wzbudza wielkie emocje i co roku pojawia się ogólnokrajowa debata na temat sensu i realnych szans na powodzenie tego powstania. Czy jednak to jest najlepszy sposób na pielęgnowanie pamięci o tamtych czasach?
Rzeczywistość, w której żyjemy, jest tak skonstruowana, że nie da się wyrazić żadnej opinii bez wzbudzenia skrajnych reakcji. Zawsze znajdą się ludzie zgadzający się z naszym zdaniem, ale na pewno też nie zabraknie głosów antagonistycznych. Na pewno chciałoby się, żeby w niektórych ważniejszych narodowych kwestiach panowała zgoda, jednak w praktyce nie jest to nieosiągalne i świadczy o braku podstawowej wiedzy na temat nieodłącznych składników tworzących społeczeństwo. Spory między ludźmi istniały od zarania dziejów, między innymi znajdziemy zarówno ideologiczne oraz te dotyczące zarówno bieżących jak i dawnych problemów. W kwestii Powstania Warszawskiego jest dokładnie tak samo. Media przedstawiają nam różne opinie, przez co odbierają możliwość samodzielnego obrania stanowiska w tej sprawie. A wystarczy obejrzeć kilkanaście, najlepiej – kilkadziesiąt fotografii ukazujących walczącą w 1944 roku stolicę Polski. Bez czytania czy słuchania jakichkolwiek komentarzy. Powyższe zdjęcie przedstawia pojazd opancerzony typu Sd.Kfz.251/3 Ausf.D należący do Dywizji Pancernej SS Wiking, zdobyty 14 sierpnia przez żołnierzy 2 kompanii por. ,,Jasia” VIII Zgrupowania Krybar. Biało-czerwona flaga z dumą góruje nad teutońskim krzyżem wymalowanym na stalowym boku. Pomyślą Państwo, że w swoim wyborze jestem co najmniej naiwny. A czy nie naiwni byli ludzie, którzy na początku sierpnia chwycili za broń, rzucając wyzwanie największemu mocarstwu, które zdołało podbić lub uzależnić od siebie niemal całą Europę? Tak, byli. Jednak nie chodzi mi tu o powielanie patosu. Zamierzam przedstawić róże sposoby patrzenia na tę kartę historii, bo tylko w ten sposób można dojść do klarownych wniosków.
Pozostańmy więc na chwilę przy powyższej fotografii. Mimo, iż losy powstańców kierujących zdobycznym pojazdem nie są powszechnie znane (przy użyciu tego wozu bezskutecznie próbowano szturmować kampus Uniwersytetu Warszawskiego) to jednak stali się oni bohaterami jednej z najbardziej rozpoznawalnych fotografii z tamtych czasów. I to na przekór temu, że każdy, kto słyszał o powstaniu, ma utrwalony w głowie tragiczny obraz zburzonego miasta. To prawda, Warszawa w niemal 90% stała się żałosną stertą gruzu. Jej duch i tętno bijące w budynkach wzniesionych z ogromną pracowitością przestały istnieć. Powyższe ujęcie nie daje odbiorcy pojęcia o ogromie zniszczenia. Wyraźnie za to przedstawia sposób walki oraz warunki, naprzeciw którym musiano stanąć, aby przetrwać w piekle, w jakie tamtego lata przeistoczyła się Warszawa. Tylko część powstańców była uzbrojona w broń palną. Reszta miała do dyspozycji jedynie granaty lub butelki z benzyną. Ponieważ zrzuty zaopatrzenia od Aliantów wykonywane były nie tylko w zbyt późnej fazie walk, ale również ze zbyt małą częstotliwością, uzupełnienia sprzętu i amunicji można było dokonywać wyłącznie zdobywając je na Niemcach. Taka praktyka nie jest niczym nowym. Odkąd na polach bitewnych pojawiła się artyleria, pokonana armia musiała ją porzucać, gdyż lepiej było zachować żołnierza, który już raz zmierzył się z przeciwnikiem, niż co chwilę wysyłać na wojnę niedoświadczonych rekrutów. Poza tym wyposażenie poległego wroga było do szczętu rozkradane przez zwycięzców. ,,Specjalistami” w tej ostatniej dziedzinie byli sowieccy sołdaci, którzy w 1939 roku wkraczali wgłąb terytorium II RP często w butach zabitych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza.
Gdybym jednak miał zamknąć powyższy temat stwierdzeniem, że powstańcy warszawscy byli tak samo pazerni jak czerwonoarmiści, to mógłbym równie dobrze strzelić sobie w kolano. Buty mieli przeważnie swoje, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Najistotniejszą wartością, jaką przedstawiają ludzie kierujący na tej fotografii pojazdem pancernym (tak jak wszyscy uczestnicy pamiętnego zrywu) jest odwaga. Proste słowo, w dzisiejszych czasach często używane pejoratywnie, ale późnym latem 1944 roku nikt by tego tak nie nazwał; prędzej mówiono by o służbie Ojczyźnie. Przecież obowiązkiem każdego żołnierza z biało-czerwoną opaską na ramieniu była walka z hitlerowskim najeźdźcą, który od niemal pięciu lat ,,funduował” gehennę obywatelom II RP. Specjalny komunikat z 1 września 1939 roku (nagłośniony przez Polskie Radio a przeczytany przez legendarnego spikera, Zbigniewa Świętochowskiego) kończy się słowami: ,,Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym – walka aż do zwycięstwa”. Losy Stolicy spoczęły więc w rękach zdeterminowanych patriotów, chcących samodzielnie przejąć kontrolę nad miastem, nim uczyni to Armia Czerwona.
Prędzej czy później musiał się pojawić obraz czerwonoarmistów, którzy niczym elementy makiety beznamiętnie reagują na pożogę ogarniającą miasto. Miasto którego jeszcze nie splamiła podeszwa bolszewika. Miasto, którego przedpola były tak zaciekle bronione w sierpniu 1920 roku przez odradzające się Wojsko Polskie. Dlatego wydawać by się mogło, że (delikatnie mówiąc) bierny stosunek Stalina do powstania warszawskiego było istotną przyczyną jego niepowodzenia. Nieco inaczej myśli Piotr Zychowicz – historyk, publicysta i redaktor naczelny ,,Do Rzeczy Historia”, który niedawno wydał książkę o sugestywnym tytule ,,Obłęd 44″. Myślą przewodnią jest bezsensowność powstania z punktu widzenia militarnego i politycznego. Samej akcji ,,Burza” mającej na celu przejęcie kluczowych polskich miast przez Armię Krajową, uprzedzając poczynania wojsk Związku Sowieckiego, przyczepił łatkę kolaboracji z wrogiem ideologicznym. Śmierć tysięcy akowców, młodego kwiatu polskiej inteligencji, było na rękę Stalinowi (jednak antykomunistyczny ruch oporu prowadzony przez później nazwanych ,,Żołnierzy Wyklętych” przetrwał aż do 1963 roku). Zychowicz idzie jeszcze dalej, atakując nieudolną jego zdaniem politykę gen. Władysława Sikorskiego oraz jego następcy na stanowisku premiera RP na uchodźstwie, Stanisława Mikołajczyka. Ten drugi miał wręcz podjudzać kilku oficerów Komendy Głównej AK do straceńczej akcji zbrojnej w samym sercu polskiego podziemia.
Jest to stanowisko absolwenta Instytutu Historycznego UW, a więc tego samego kierunku oraz uczelni, na której ja sam studiuję. Powinienem więc nie mieć szczególnie krytycznego zdania na jego temat. Zresztą sam w wywiadzie dla portalu histmag.org wyjaśnia, że książka ,,Obłęd 44″ nie jest pozycją naukową, tylko esejem historycznym, co upoważnia go do wyrażania własnego stanowiska. Podobnie powinni myśleć wszyscy Polacy, którym zależy nie tylko na kultywowaniu, ale na zwyczajnym konserwowaniu pamięci o tym tragicznym okresie w naszej historii. Można być zwolennikiem powstania, powołując się na wartości takie jak patriotyzm, męstwo i umiłowanie wolności. Przeciwnikom tego zrywu również nikt nie powinien odbierać prawa do wyrażania swoich poglądów. Mają oni pełne prawo oskarżać tych, którzy wydali zgubny dla prawie 200 tysięcy warszawiaków rozkaz. W ich mniemaniu tacy generałowie jak Tadeusz ,,Bór” Komorowski czy Antoni ,,Monter” Chruściel mają polską krew na rękach, więc są przeciwni stawianiu im pomników, tablic pamiątkowych czy jakichkolwiek symboli oddających im hołd i cześć. Moim zdaniem ważniejsze od dywagacji nad tym, kto w jaki sposób zawinił albo czy to powstanie miało sens, jest uczczenie pamięci tych, którzy 1 sierpnia 1944 o godzinie 17:00 chwycili za broń, po żołniersku wykonując rozkaz swoich dowódców i do końca walczyli w sprawie, która dla nich była słuszna. Cześć i chwała bohaterom!
Adam Guzowski